Zachodzę w głowę i za Chiny ludowe zrozumieć nie mogę, jakim cudem odczytujecie moje wypociny. przecież toto nieskładne, zdania w cholerę długie i bezsensowne... No ale muszę ogarnąć drugi i trzeci dzień, więc wrzucam ostatnią część relacji.
Miłej i dłuugiej lektury
Dzień drugi, sobota, 8 października 2011
Ponieważ zjawisko dotyczące snu opisane przez wwasa dotyczy także mnie, to obudziłem się już o ósmej trzydzieści (nie wiem, jakim cudem po czterech i pół godzinach snu już nie byłem w stanie zasnąć. eh, żeby to tak działało po ośmiu godzinach, kiedy trzeba zwlec się do szkoły), a że byłem pierwszy, to poleżałem i poczytałem jakieś swoje książki. Jakieś pół godziny później jak na komendę obudzili się wszyscy moi współlokatorzy, oprócz... kładącego się spać najwcześniej Corleone, który przespał godzin siedem, po czym stwierdził że jest masakrycznie zmęczony. no cóż, jego siła snu zlotowego wyraźnie ominęła. Kiedy falcoeagle, Brian, Kertoip i tsch się pobudzili i pomyli, to poszliśmy na śniadanie. Potem mecz Radwańska-Penetta, który nawet mi się nie znudził. Kajman chciał chyba udusić Martyrkę i Yacego, że jeszcze nie wstali, ale że Sebastianowi się nudziło, to poskakał po kanałach muzycznych, gdzie leciały przeróżne Britneye tudzież inne Sidneye Polaki do spółki z Pezetem i wywijającymi, skąpo odzianymi dziewojami. To i tak nic, w porównaniu z Polo TV, o którego istnieniu pierwszy raz przekonałem się u mojego fryzjera, teraz był drugi raz... Na szczęście Kuba stanowczo i skutecznie zaprotestował, z czego jako zagorzały przeciwnik urządzenia telewizorem zwanym bardzo się ucieszyłem. Tym bardziej, że właśnie zeszła Martyr i można było rozegrać drugą część konkursu kajmanowego. No i cóż, w tym miejscu muszę się przyznać, że przy każdym utworze, gdy stwierdzałem że nie wiem co to jest, zaglądałem kajmanowi przez ramię i sprawdzałem tytuł i wykonawcę... Ale tylko gdy nie miałem pojęcia i się poddawałem. Fakt faktem, nie oszukiwałem i po sprawdzeniu się nie zgłaszałem... No nieważne. W międzyczasie okazało się, że mamy nowych współlokatorów w hostelu. Bladego pojęcia nie mam skąd są, ale była to jakaś para, która do siebie mówiła po angielsku. Do nas oczywiście też. Potem przyszedł czas na krzyżówkę djjacka, która była niepodzielnie łatwiejsza do tej macora, ale pod jednym warunkiem - że było się tym juniorem, a w swojej drużynie miało się seniora, Kubą zwanym. Leciał hasłami z góry na dół, a ja nawet gdy cudem znałem odpowiedź, to i tak zdążył mnie uprzedzić. Na koniec zostały nam dwa, jedno to było "imię żeńskie z jednej z piosenek Toto", gdzie pasowało nam Camila, Pamela i cośtamjeszcze, drugiego hasła nie pamiętam. W każdym razie po drobnej podpowiedzi djjacka Kuba wiedział od razu, więc szybko oddaliśmy krzyżówkę z nadzieją na zajęcie dobrego miejsca (co niestety się nie udało). No cóż, bywa. Dalej otworzył kiosk Ruchu, rozdał jakieś gazetki... Takich sucharów jak tam to nigdzie nie widziałem, ale ok. Poza tym setki ogłoszeń typu "Szukam notowań LP3 100-123". się zastanawialiśmy, co by ludzie powiedzieli gdyby dzisiaj dostali wydruki

Oprócz tego znalazłem ogłoszenie... ojca mojego kolegi z klasy, który rozpaczliwie poszukiwał dziewczyny w gazetce z 1985 roku

No i niemieckie Bravo rozwalało system.
Dalej przyszedł czas na spacer do restauracyji z cenami, które są na miarę stolycy

Zastanawiałem się nad pójściem do kebaba z paroma zlotowiczami, jednak postanowiłem pójść z większą grupą, czego jako urodzony straszliwy skąpiec (no i Wielkopolanin z pochodzenia oczywiście) pożałowałem od razu. Ale przynajmniej jedzenie było dobre. I zabawne było okrążanie ścianek z kwiatami oraz kilkakrotnym dostawianiu i odstawianiu stołów.
Potem oczywiście moment na który chyba w sobotę najbardziej czekaliśmy, czyli Zlotowe ABC. Dyskusję o kolejności puszczania utworów opisał dokładnie wwas, ale dodam od siebie, że (jak się później dowiedziałem) przeszedłem do historii - poza wyjątkiem, czyli puszczonym jako pierwszym w kolejności "Księżycowym krokiem", moja propozycja otworzyła kilkunastoletnią tradycję następnych zlotów

Szczerze, to byłem zdziwiony, że sporo czasu forowiczom zajęło dojście że Ayo była moim wyborem. Wydawało misie, że chociaż kilka osób wie, że baaardzo ją lubię. Dopiero Miszon strzelił na mnie, i to tylko dlatego, że siedział naprzeciwko i mnie bacznie obserwował. Z osobami, które nie zgłaszały propozycji, nie miałem większego problemu, bo falcoeagle i Dekodi siedzieli obok i mi powiedzieli, że nie zgłaszali, leszekno i Llucky się przyznali, a uzi nawet nie podejrzewałem, poza tym siedziała daleko i była słabo widoczna. Ale i tak osobą, której nikt nie mógł zgadnąć, był Corleone - tylko ja wiedziałem o jego wyborze, bo mi wcześniej powiedział, więc siedziałem cicho. W końcu, po długich zastanowieniach i insynuacjach Sebastiana do tscha, którego utwór był puszczony chwilę wcześniej, szepnąłem Dekodiemu na ucho, kto zgłosił "Get Out", po czym posłuchawszy mnie, zamknął dyskusję słowami "a ja myślę, że to Corleone" i nie bez problemów technicznych mogliśmy się wsłuchać. Na koniec doszedłem do dwóch wniosków. Po pierwsze, na zlocie nawet znienawidzona Aya RL brzmi cudownie. Po drugie, połowa albo i więcej utworów bardziej mi się podobała od mojego utworu. No a solówka na kaczuszkę oczywiście urzekła kajmana. Szczerze mówiąc, chyba najbardziej przypadło mi do gustu nagranie Marca Almonda, zgłoszone przez djjacka, słyszane przeze mnie po raz pierwszy. Potem zadecydowaliśmy w głosowaniu, czy losujemy następną literę, czy też idziemy zgodnie z alfabetem - wygrała ta druga opcja jednym głosem.
Po ABC postanowiłem się nieco posilić (i nie tylko ja), toteż piątkowa pizza została odgrzana. Trafiła mnie się jakaś cholernie ostra, ale dałem radę

Porozmawiałem dłuższą chwilę z neon.ką o pierdołach, czyli zaletach i wadach życia na mojej wsi, po czym przystąpiliśmy do słuchania koncertów Kertoipa i tscha... Powiem szczerze, brakuje mi słów na opisanie tego co słyszałem. (a może ta pizza była jednak po koncertach... zresztą, to nieistotne) W każdym razie występy były naprawdę świetne! Trudno mi mówić o najciekawszych momentach, bo każdy utwór zagrany był na swój sposób fantastyczny. Jedno muszę przyznać - mimo wrodzonej niechęci do TPN-owych wynalazków, The Fallen Rag mnie urzekł. Koncerty były naprawdę świetne!
Dalej zaczęła się gra karciana polegająca na makao, przy czym trzeba było podać jakiś tytuł i wykonawcę utworu, który ma w sobie daną liczbę (w przypadku asów była to jedynka, Króli, Dam i Waletów - nazwy spolszczone lub zangielszczone). Byłem w dwuosobowym zespole z falcoeagle'm i szło nam słabiutko... Zawsze propozycje przychodziły nam do głowy nie te, które aktualnie były potrzebne. No cóż... Przy okazji poznaliśmy przemiłą panią z niezidentyfikowanego kraju z innej strony - wparowała do ośrodka pijana (facet był trzeźwy) i kilkakrotnie schodziła, aby poprosić o "fire station". Tsch odbywał z nią interesującą konwersację, podczas której m.in. dowiedzieliśmy się, jak dobrze mówi po polsku - powiedziała nam "źeńdobri", "dźekuje" i "foka! foka! seal! seal! (...)" <---- w tym miejscu demonstrowała, co robi foka

Dalej była gra memory - Kuba kazał nam podawać numerki od 1 do 16, coby ułożyć drabinkę turniejową, a że chętnych do gry było 15 osób, to Martyr dostała wolny los (potem jeszcze mecz Marcina Buchalskiego i starszego Corleone zakończył się obustronnym walkowerem, przez co tsch dostał wolny los w ćwierćfinale). w grze dzięki dobrej pamięci dotarłem do półfinału po wyeliminowaniu Dekodiego i neon.ki. Poległem z Miszonem dzięki korzystnej dla niego podpowiedzi tscha i mojej totalnej niewiedzy muzycznej, m.in. że Anybody Seen My Baby wykonują Rolling Stones a nie Tina Turner... Zostaje mi tylko zapaść się pod ziemię lub podszkolić na następny zlot. wybieram opcję drugą.
Wszystkim zachciało się spać, toteż większość udała się do łóżek. Tylko Marcin Buchalski z leszkiemno poszli gdzieś na spacer na całonocne rozmowy, Kuba z Sebastianem rozłożyli grę gdzieś w salonie, a my z Miszonem i Kertoipem pograliśmy w Zombiaki. Wciągająca rozgrywka, nie da się zaprzeczyć - chyba godzina nam na to zeszła. Po grze położyliśmy się i gadaliśmy, a Miszon poszedł do siebie, jednak po chwili wrócił, bo stwierdził że "tam się nie da spać". Rozłożył się na moim miejscu, ja zlazłem na dół na miejsce po nieobecnym już niestety Brianie i dobrą chwilę jeszcze pogadaliśmy. Ostatecznie jednak się wyłączyłem, a po paru minutach moi współlokatorzy takoż.
Dzień trzeci, niedziela 9 października 2011
Tym razem obudziłem się nieco później i byłem naprawdę niewyspany... Ale szybko się spakowałem, pożegnałem z akurat wychodzącymi Martyrką i Yacym, pomarudziłem chwilę że kajman pojechał jednak raniutko i przez małe śpiochstwo nie pożegnałem się z nim i jeszcze paroma innymi osobami. Na przykład falcoeagle "uciekł", jak brałem prysznic. Śniadanie jadłem w towarzystwie ekipy warszawskiej + djjacka + Kertoipa, zawitała poza tym do nas pani Foka na kacu. tekst puszczony do Sebastiana sprawdzającego stan ilościowy butelek piwa: "You wanna drink it now??????? It's too early, don't you see?"(coś jak "zgłupiałeś, idioto??")". Sebastianowi wyraźnie przeszkadzała nasza obecność (

), toteż z Kertoipem się grzecznie pożegnaliśmy i uciekliśmy na Centralny. Po drodze setki razy przypominanie sobie "czy na pewno wszystko mam", kupno dwóch przepysznych drożdżówek w miejscowej cukierni (potem jadłem je całkowicie spłaszczone, jako efekt ciasnoty w pociągu), automat na bilety do metra, który zwracał mi kasę z powrotem, pomyślenie sobie pod Pałacem Kultury, że znowu wracam do mojej wiejskiej codzienności, no i przypomnienie sobie, że przecież w lipcu widziałem neon.kę pod jej blokiem podczas wizyty w Warszawie w wakacje, a zastanawiałem się wtedy, na jakim zdjęciu widziałem już tę twarz...

Na Centralnym do odjazdu zostało jeszcze trochę czasu (i nie było kolejek do kas!), więc wreszcie mogłem się wygadać i pomęczyłem Kertoipa swoimi wywodami o jakichś bzdurach... Chwila dywagacji, czy nie jechać do Wrocławia pociągiem Kertoipa zamiast do Leszna moim, ostatecznie jednak straciłbym czas i pieniądze (skąpstwo daje o sobie znać), więc powlokłem się w poszukiwaniu mojego peronu... Zlot zakończył się, gdy nadjechał pociąg Piotrka... Mój się nie spóźnił, ale bezskuteczne poszukiwania zejścia do mojego peronu przyprawiły mnie o palpitacje serca, tym bardziej że już słyszałem nadjeżdżający skład. Na szczęście cudem trafiłem na główną halę i jakimiś korytarzami i objazdami trafiłem tam gdzie miałem trafić. Poza tym miła informacja pani, że "pociąg podjedzie na sektor pierwszy" doprowadziła mnie do szału, bo najpierw stałem na trzecim, podbiegłem na pierwszy, po czym skład stanął w połowie drugiego, co zmusiło mnie i innych pasażerów do biegu, aby zająć miejsce. Ostatecznie razem z jakimś chłopakiem, który zaufania nie budził (najprawdopodobniej wtedy mocniej przytrzymałem plecak i bułeczki się rozpłaszczyły) wylądowałem w luku dla rowerów, co złe nie było - plecak jako oparcie, siedzenie na podłodze, książka na kolanach, zeszyt do Listy i długopis w ręku - czas mijał szybko. 300 km z Wa-wy do Poznania pociąg pokonał w niecałe trzy godziny, ze średnią prędkością ponad 100 km/h. Gorzej, że im bliżej Poznania, tym tłum w luku rowerowym coraz bardziej gęstniał, i ostatecznie na powierzchni mniejszej od mojego niezbyt dużego pokoju było ponad 40 osób. Uroki podróży... W Poznaniu kilkakrotna zmiana peronów w komunikatach pana z obsługi, szybka podróż dzięki spaniu. bus. Głogów. wyczekiwany samochód Mamy. szybki podjazd do wsi obok na wybory. dom. zameldowanie się na forum. decyzja, że tak jak myślałem, rozprawki nie piszę (czemu nie pomyślałem o tym w pociągu??). sen. Następnego dnia cholerne drapanie w gardle i ból głowy, nie lubię opuszczać szkoły, ale byłem zmuszony. Jakim cudem, skoro poza szybkim marszem w piątek z Centralnego na metro byłem calutki czas wręcz za ciepło ubrany? Rozprawkę w bólach napisałem w poniedziałek, po czym przez cały tydzień oczywiście polonistka nie pamiętała. Po uprzednim upewnieniu się, że wreszcie wszyscy w klasie napisali, delikatnie przypomniałem. lubię pisać, jako urodzony humanista lubię polski, więc wpadła szóstka z minusem
Podsumowując: świetny czas, fantastyczni ludzie i znakomita atmosfera, dzięki Wam bardzo raz jeszcze! Przepraszam, jeśli komuś coś powiedziałem nie tak jak trzeba
(niektórzy wiedzą o co chodzi). Powiem szczerze, że z osób, z którymi nigdy wcześniej nie pisałem "prywatnie" najbardziej polubiłem falcoeagle i neon.kę, choć zdecydowanie z każdym się baaardzo sympatycznie rozmawiało na wszelakie tematy, chyba ze wszystkimi miałem okazję poegzystować. Dzięki, dzięki...
Uff, wreszcie.
O, wyszło idealnie dziesięć emotek. Przynajmniej tu mi się udało.