Chciałem bardzo podziękować chłopakom za organizację zlotu. Kuba , Bobby , Jacek - naprawdę było super. Po prostu dziękuję... Nawet ta ciasna salka dodawała tylko klimatu , była jakąś odmianą i po czasie mogę stwierdzić , że ten zlot był chyba jednym z najlepszych na których byłem. Będzie się go po prostu pamiętać , ja będę , nawet patrząc z perspektywy zwiniętego w kucki między stolikiem i drzwiami na przeciągu

. Mój powrót w sobotę nie wynikał z własnej chęci opuszczenia wspaniałego towarzystwa tylko po prostu czasem tak się dzieje... Zawsze chcę uczestniczyć do samego końca... Żałuję zawsze , że nie udaje mi się porozmawiać z wieloma osobami , z którymi wcześniej nie miałem okazji pogawędzić... Wiem , że dużo tracę , ale pewnie to ta moja nieśmiałość nie pozwala mi otwierać się w grupie tak jakbym chciał... Istniała obawa , że mogę nie przyjechać... Jeszcze w środę bolało mnie gardło , rozrywało mi płuca i brałem antybiotyki... Ale i tak bym przyjechał... Nie dla wizyty w Trójce , nie dla wspaniałego obiadu z Markiem , ale dla Was... Mam trudny okres w życiu , ale są sprawy ważne i ważniejsze...
Wyjechałem w piątek po 10... Jeszcze w biegu wrzuciłem parę gadżetów , o którym pomyślałem że warto byłoby je pokazać... Kiedy pociąg ruszył , w LP Trójce Balonik puścił Flying PiCkets i Randy Crawford... Właśnie wtedy tak naprawdę "wszedłem" w ten zlot... Może i mam już 40-tkę na karku , ale ciągle mam te "motylki w brzuchu" kiedy myślę i próbuję sobie wyobrazić w myślach "jak będzie"... Myślę tak sobie głośno , że pewnie dla niektórych sama obecność i "oddychanie tym zlotowym klimatem" nawet bez wypowiadania słów wystarczałaby żeby poczuć się "wolnym"... Ostatni zlot mnie zmienił... Tego nie widać na zewnątrz , ale siedzi z tyłu w głowie... Bedzie siedziało już zawsze... Podróż zleciała bardzo szybko (4,5 godziny). Przyjechałem wcześniej , bo chciałem zobaczyć kilka ważnych miejsc... Musiałem.. Nie udało się zajrzeć we wszystkie zakamarki , ale zwiedzanie dokończyłem następnego dnia... Na Myśliwieckiej pojawiłem się po 18... Kawa z Markiem i zjawiła się grupa z Kubą na czele... Sama Lista... jak Lista , ale nawet ten pewnie z 15-y raz w studio nie pozwolił mi z nerwów zasiąść przed mikrofonem... Tak już mam... Było wspaniale , nawet ten niekumaty chińczyk i to palące mi podniebienie żarcie , które zamówiłem dodawało uroku... Po obiedzie dokończyłem zwiedzanie miasta i przed 20-tą zameldowałem się na Centralnym. Podróż pociągiem po 21 z przesiadką w Katowicach też zapadnie mi w pamięć. Pierwszy raz , kiedy do przedziału w którym byłem sam wpadł wracający z turnieju im. Feliksa Stamma słynny kiedyś bokser , jedyny polski mistrz świata, teraz trener sam Henryk Średnicki... Był wypity i "nosiło" go po pociągu. Poznałem go od razu i zdziwił się kiedy zapytał. Sport to moja druga pasja więc rozmowa od razu zaskoczyła. Przysiadł się , a kiedy zacząłem rzucać nazwiskami , wydarzeniami i bokserskimi faktami rozluznił się na dobre. Zaczęło się od prezentacji Jego szybkości... Najpierw moja moneta na dłoni , jego dłoń pod spodem i kto szybszy , potem moja wyciągnięta ręka i imitacja ciosów

, czy zdążę... Ale kiedy zaczął "nawijać" o swoim wyroku (dostał 7 lat za pobicie mundurowego , ale został z czasem uniewinniony) , o tym jaki może być niebezpieczny i że w tym wieku mogłby mi dwoma rękami swobodnie złamać kark chciałem żeby poszedł sobie jak najszybciej... Potem była jeszcze wizyta na dworcu (1,5 godz) w Katowicach i podsłuchiwanie rozmów bezdomnych... Poruszające , poruszające , przeszywające... Powrót do Dębicy na 5.30 , audycja o 7 z Markiem w tle i...
Wspomnienia są najpiękniejsze... Ich nie jest w stanie nam zabrać nikt...