bobby-x pisze:T... Dwa lata temu będąc na Mazurach wdepnęliśmy na jedną ze stacji gdzie w dawnych czasach przyjezdżał "włóczęga północy" i ...
Nie wiem czy Bobby-X ma na myśli "włóczęgę", w którym spędzałam każde (prawie) wakacje jako dziecko/młodziak, ale ... dawno, dawno temu... był taki pociąg, który miał chyba najdłuższą trasę krajową wówczas (przynajmniej dla mnie ona była najdłuższa) i wiózł szczęśliwych ludzi z południowego zachodu na północny wschód Polski - wymarzone mazurskie wakacje. Zwykle, żeby wejść do tego pociągu trzeba było "walczyć". Ofiar w ludziach nie było (dzięki Bożej Opatrzności), ale mój Tato, który nas odprowadzał do pociągu (czasami dzieci były "podawane" przez okna) zawsze miał jakieś przygody - efekty walki o miejsca: poobcierany naskórek, kiedyś nawet jeden but wpadł mu pod pociąg - rodzina odjechała, sympatyczny pan dróżnik lub sokista uratował buta, a czasy były ciężkie i każda para obuwia na wagę złota. W najlepszej swej świetności pociąg zaczynał trasę w Jeleniej Górze - kończył w Białymstoku. A duktami kolejowymi elektryczna maszyna ciągnęła wagony najpierw na północ - Rawicz - Leszno - Poznań. W Poznaniu dosiadały się kolejne "tłumy", nie wiem zresztą jak, bo już na początku trasy wagony były pełne człowieka. Dalej, chcąc rodakom Wisłę pokazać, pociąg robił skręt na północny wschód przez Inowrocław do Torunia. Zwykle za Poznaniem "dziatki" były kołysaniem po szynach tak znużone, że aż smacznie śpiące (moje rodzeństwo do dziś tak ma - pociąg rusza, zapada w sen). Czasami tylko udawało mi się tą Wisłę zobaczyć (niezbyt przytomnie) i tylko w drodze na wakacje - powrotna trasa zawsze z nosem na kwintę, bo koniec dobrej zabawy i czas powrotu do obowiązków... szkolnych. Dalej Iława - Ostróda - Stare Jabłonki i ... Olsztyn

. Tu dużo młodziaków z plecakami, gitarami, namiotami i całym tym ekwipunkiem wysypywało się z pociągu i robił się luz (można było na korytarz wyjść z przedziału), ale tez trochę smutno się robiło, bo milkły zabawne opowieści i przyśpiewki miłośników wakacji pod żaglami, albo na suchym przy jeziorze lądzie. Największe wrażenie robiły na mnie ich bagaże - wory "marynarskie" i plecaki z czasem posiadające metalowe zewnętrzne stelaże (moja "walizeczka" ze spodnią i wierzchnią ścianą z impregnowanego materiału w "łatki" zielono-pomarańczowo-żółto-białe to była dopiero przy ich "dorosłych" bagażach dziecinna wiocha

). Pijane wojsko poborowe w pociągu nigdy atrakcją nie było

. Kolejna stacja to Korsze i tu albo w Kętrzynie (już nie pamiętam) zmiana lokomotywy elektrycznej na prawdziwą, dymiącą spalinówkę. Od wymiany lokomotywy "dziatki" w oknach (gdy tylko Mama lub Babcia albo inna dorosła podróżująca z nami rodzinna niewiasta nie napominała, żeby zamknąć, bo nam głowy "pęd" wiatru pourywa) przyklejone jak glonojady do szyb akwarium. Kętrzyn - Sterławki Wielkie - Sterławki Małe - Niegocin

Już od Iławy inaczej pachniał świat, ale spaliny ciuchci, zapach wielkiej wody i ta mgła podnosząca się znad jezior - magia. W okolicach Kętrzyna zawsze było ogłaszane śniadanie rodzinne (jeśli coś zostało z prowiantu skrzętnie przez dorosłych przygotowanego). Jak można było dzieciom zawracać głowę jadłem, gdy za oknem taaakie widoki. Może dlatego, jak opowiadali nasi dorośli, zaraz na pierwszej stacji, gdy podróż się rozpoczynała, było fundamentalne dzieciaków pytanie "czy mamy coś do jedzenia?"

, być może w takim celu, żeby potem, jak już będzie co oglądać nikt nas z tych okien nie wyciągał do posiłku. A jedzenie podróżne było... smakowicie wykwintne, to w końcu przez pół Polski wyprawa! Nawet w ciężkich czasach kartkowych w kanapkach prawdziwa, sucha wędlina, albo pieczony kurczak, albo dobry, prawdziwy ser żółty + ogórki małosolne mojego Taty (zależnie od pory wyjazdu), pomidory z ogródka Babcinego, no w każdym bądź razie torba z prowiantem dość pokaźnych rozmiarów

, proporcjonalnie do składu osobowego wyprawy (były lata, gdy zajmowaliśmy cały przedział). Jajek gotowanych na twardo nie było w menu podróżnym, na pewno Mama nie robiła nam takiego obciachu, na pewno nie... przynajmniej tak chcę to pamiętać

. Za Niegocinem my już jakby w domu, to znaczy tym wakacyjnym. Giżycko - Wydminy - Stare Juchy - Woszczele - Ełk, nasza najdalsza stacja końcowa w trasie tego pociągu, który dalej jechał do Białegostoku - nie wiem na pewno jaką trasą, ale myślę, że przez Grajewo i Mońki. Nie wspinał się już na północ, bo my właśnie od Ełku jeszcze w podróż na północ, ale z przesiadką na inny pociąg, albo PKS, albo wyjeżdżała po nas Rodzina samochodem - do Fiata 126 można zmieścić na prawdę duuużo bagażu i ludzi też

. Czasami wysiadka była w Giżycku, a wtedy pełna mobilizacja (przeliczenie dzieci, zdjęcie bagażu z półek i wyprowadzka na korytarz, bliżej drzwi) koło Niegocina. Gdy podróż była do Ełku - akcja "dzieci, zaraz wysiadamy!" w okolicy Starych Juch. Tak... to były piękne czasy świetności Polskich Kolei Państwowych i moje cudowne wakacje, dzięki najwspanialszej, ukochanej Rodzinie na Mazurach

. Oj, coś we mnie te Śrubki "kolejowy szlak" czarownych wspomnień uruchomiły...