Post
autor: djjack » ndz maja 07, 2017 10:55 am
Dzień drugi
W piątkowy poranek wstałem przed ósmą jako jeden z pierwszych, ale dokładnie nie ten pierwszy na Zlocie. Tutaj palmę pierwszeństwa oddałem jollyrogerowi, który poprzedniej nocy położył się też wcześniej niż ja. Za oknem było biało od śniegu, który spadł w nocy. Poszedłem do kuchni i zjadłem śniadanie w towarzystwie wcześniej wymienionego kolegi. A przy okazji - jak to zwykle podczas rozmów przy śniadaniu na Zlocie - powspominaliśmy sobie dawne piosenki z Listy, ówczesnych prowadzących, a przy okazji plakaty z „Dziennika Ludowego”, „Nowej Wsi” i „Zarzewia”, kilka zapomnianych audycji w Dwójce i Trójce oraz umówiliśmy się na wizytę w Gdańsku w moim domowym kiosku Ruchu, którego bardzo drobniutki wycinek przywożę na każde Forumowo-Zlotowe ABC Listy.
Kuchnia powoli zapełniała się kolejnymi mniej lub bardziej wyspanymi Forowiczami i Forowiczkami. Pan Tadeusz eksplorował tunele z krzeseł i stołów. Abd3mz puszczał nam do śniadania muzykę z komputera. Pojawiały się komentarze do konkursu Kajmana i próba wydobycia informacji na temat zgłoszonych propozycji na literę K. A Yacy przyniósł wiadomość o śmierci Leonarda Cohena.
Na kilka chwil ja i jolly wyszliśmy też na zewnątrz pochodzić po skrzypiącym pod nogami śniegu i pooddychać trochę świeżym, ożywczym, podwarszawskim powietrzem.
Po śniadaniu przenieśliśmy się do sali kominkowej w której rozpoczęliśmy rozgrywkę w Dixit! Jak się okazało już drugą na tym Zlocie (pierwsza odbyła się w nocy z czwartku na piątek). Pierwszą grę udało mi się nawet wygrać. W drugiej natomiast zająłem ostatnie miejsce. Zatem statystycznie byłem zawsze w środku 8^). W trakcie gry dołączyła do nas sympatyczna para z Warszawy zaproszona na Zlot przez Llucy’ego. A co tym razem było kojarzone z wylosowanych kart – m.in. „Bring On The Dancing Horses”; „Czy ktoś widział dziub-dziuba?”; „Różnorodność”; „Objazdowe, nieme kino”; „Angielska nazwa piwa, ale z błędem”; „All for one”, Linkin’ Park i… więcej propozycji nie pamiętam.
Na stole pod ścianą położyliśmy też kilka innych gier planszowych i karcianych przywiezionych do Emowa. Było wśród nich i moje Finito! I jak się wkrótce dowiecie – ze względu na swoją łatwość reguł i krótki czas trwania jednej rozrywki stało się ono częstym gościem na naszych stołach i w piątek i w sobotę.
Tamtego późnego poranka omawialiśmy jeszcze przyszłość pewnego użytkownika na forum, którego zachowanie jest czasem poniżej krytyki.
Jeszcze nie tak dawno było śniadanie, a już trzeba było się szykować do obiadu. W trzy samochody wyruszyliśmy do restauracji M-Kwadrat w Otwocku. Po drodze pożegnaliśmy Pana Tadeusza z tatą pod dworcem. Sprawdziłem specjalnie - co zamawiałem w tym miejscu kilka lat temu, bo już jedliśmy kilka razy tam właśnie obiad. I wyszło mi, że cztery lata temu jesienią był to grillowany schab M-Kwadrat z boczkiem i żółtym serem. A do tego frytki i bukiet surówek oraz brzoskwiniowa Nestea. Natomiast jeszcze pół roku wcześniej - polędwiczki w sosie imbirowo-pomarańczowym z frytkami i surówkami. A do popicia – Nestea o smaku brzoskwiniowym. W tym roku razem wybrałem sobie schab po góralsku z boczkiem i serem. Sałatkę z pomidorów i zapiekane ziemniaki. Ale zapomniałem o Nestea. Albo nie byłem aż tak spragniony. Po obiedzie zrobiliśmy sobie wspólne pamiątkowe zdjęcie ustawiając się od najwyższego Zlotowicza do najniższej Zlotowiczki.
Po powrocie do Emowa zaczęły się przygotowania do meczu z jednego strony i do słuchania listy z drugiej. Nie można było tego połączyć. Zatem kibice mieli o odpowiedniej porze przejść na pięterko. A słuchacze i słuchaczki listy zostać w dużej sali na dole. Okazało się, że Trójka tego dnia zmieniła formułę listy i będą emitować wyłącznie piosenki polskie. Zaczęli od nowych propozycji do zestawu do głosowania. Potem wyemitowali utwory z poczekalni. Potem zaczęli grać te z pierwszej pięćdziesiątki. Powiem szczerze – nie wszystkim się to podobało i do końca listy z radiem przy uchu wy3mał tylko Wojtek.
Kiedy kibice przemieścili się do pokoju z telewizorem, grupa radiowa, do której też należałem rozpoczęła naukę gry w Ogóra. Nauczycielem był Kajman. W sumie rozegraliśmy chyba dwie, albo nawet i prawie trzy pełne tury. Gra nie jest trudna, szybko dochodzi do finału, ale mając po jednej karcie na ręku – do końca nie jest czasami wiadomo, kto przegra. No i trzeba pilnować dwójki trefl, bo jako dęby – jest najmocniejszą kartą w całej grze.
Lista się skończyła. Wojtek podliczył punkty w Znawcy. Kibice wrócili zadowoleni z wyniku meczu. A pozostała grupa zadowolona była z czasu spędzonego przy stole. Po „Ogórze” rozegrałem jeszcze w trzy osoby partię gry karcianej o nazwie „Red 7” w której liczyły się kolory, cyfry i odpowiedni ciąg kart. Mądre przysłowie pszczół mówi, że „gdy w brzuchu pusto, w głowie groch z kapustą”. Zatem po smacznej kolacji przystąpiliśmy do kolejnej moje ulubionej rozrywki – zabawy w „Kalambury”. Ponieważ tworzywo jakim są piosenki z Listy podobno już się zużyło – w tej rozgrywce można było proponować tytuły nie tylko piosenek, ale także filmów, książek, komiksów, przedstawień teatralnych, oper, gazet, programów radiowych i telewizyjnych.
Z rzeczy które miałem do pokazania pamiętam „Nie ma mocnych”, „Złoto dezerterów”, „Nędzników” oraz „Bunt szesnastolatki”. Z tym ostatnim był największy problem. Bo jak tu pokazać akurat szesnastolatkę 8^). Ale ostatecznie się udało. Z rzeczy pokazywanych i odgadywanych przez naszą drużynę pamiętam jeszcze „Maraton rockowy”, „Psalm stojących w kolejce”; „Nigdy nie znajdziesz sobie przyjaciół, jeśli nie będziesz taki jak wszyscy”; a z rzeczy odgadywanych przez drugą grupę czyli zadanych przez nas – „Rolnik szuka żony”; „Dyskretny urok burżuazji”; „Emancypantki”. Im było później, tym oczy bardziej mi się kleiły. Zatem po jednej z pełnych rund powiedziałem wszystkim „Dobranoc” i poszedłem w ślady jollyrogera, który już kilka kwadransów wcześniej wylądował w pokoju i poszedł spać.