Po pierwsze zgodzę się z Tobą, słoiku, a po drugie - nie zgodzę się z Tobą. Zgodzę się, że głos Nosowskiej rzeczywiście nie jest na pierwszym planie w "Prędko, prędzej", a kto wie, czy to nie celowy zabieg, aby właśnie nie skupiać uwagi słuchacza na kontrowersyjnym tekście. Nie zgodzę się, że Nosowska jest niekonsekwentna i mało wiarygodna. Odmiennie niż Ty, ja często biorę treść piosenki za punkt widzenia podmiotu lirycznego, który prawie zawsze jest kimś innym niż autor tekstu. Nie widzę też nic oszukanego w prezentowaniu różnych punktów widzenia w "sąsiednich" piosenkach i to nie tylko z powodu różnych podmiotów lirycznych, ale także z tego powodu, że każdy człowiek miewa różne nastroje i jego pogląd na różne sprawy zależy nieraz od przysłowiowej pogody. Co więcej, z biegiem lat traci się pierwotny impet w radykalnym stawianiu spraw i nabiera się dystansu do życia, a nabyte doświadczenie każe brać pod uwagę to, że zawsze jest jakaś druga strona medalu. Jeśli więc porównujesz sposób, w jaki Nosowska opisuje świat teraz i opisywała wcześniej, to różnica może świadczyć choćby o tym, że po prostu się sta... że dojrzewa. Zresztą pewien argument za tym, co twierdzę, słyszałem z ust samej Nosowskiej, która w Trójce kiedyś powiedziała o wspomnianym przez Ciebie "Kto?", że nie zakłada, że odpowiedzią na zawarte w tej piosence pytania jest chrześcijański Bóg. A może jakiś inny? A może UFO? A może jeszcze coś innego? - tak wtedy mówiła.
Jeśli zaś chodzi dokładnie o treści zawarte w "Prędko, prędzej", to również interpretuję ten utwór odmiennie niż Ty. Po pierwsze, nie widzę w nim walki. Jest rywalizacja, ale nie na zasadzie sportów polegających na zadawaniu ciosów przeciwnikowi, tylko na zasadzie wyścigów, gdy biegnie się z przeciwnikiem ramię w ramię w tym samym kierunku. I to nie czerń uderza w tęczę, a tęcza w czerń, tylko w tym długotrwałym wyścigu nachodzą biegaczy chwile euforii i chwile kryzysów, radości i bólu, wizje kolorowej przyszłości i ponure doły dnia powszedniego. Właściwie dla mnie ta piosenka jest właśnie o nieustannym galopie, o głodzie nowych doznań, atrakcji, doświadczeń, o pogoni za różnorodnością świata z wszystkimi jego aspektami, dobrymi i złymi, jedno- i wieloznacznymi, za wielkością i za upadkiem.
Zwracasz też uwagę na treści nawiązujące do religii i masz je za kontrowersyjne. Owszem są takie, ale według mnie z innego powodu. Dla mnie śliskością określeń typu "tęcza w czerń" czy "kolektura boża" jest nie to, że nawiązują do religii, tylko to, że nie robią tego jednoznacznie. Jak można interpretować owo zestawienie tęczy i czerni, przedstawiłem powyżej - jako przeciwstawienie radości i smutku. Jeśli dobrze rozumiem, Ty interpretujesz tęczę jako symbol środowiska LGBT, a czerń jako symbol kleru. A można jeszcze inaczej: tęcza to symbol dnia spędzonego w pełnym kolorów mieście, czerń to symbol przespanej bezświadomie nocy. Albo tęcza to symbol dobra, a czerń symbol zła - tego dobra i tego zła tkwiących w nas samych, które wyłażą z nas nieświadomie podczas tego wyścigu dnia codziennego.
Ciekawe pytania stawiasz pisząc o "kolekturach bożych" - jest się nad czym zastanawiać. Jeśli jednak chodzi o proste pytanie, czy mnie to nie oburza, to odpowiedź jest prosta: nie. Choćby dlatego, że tutaj Nosowska zdaje się bawić słowem i treścią. "Kolektura" wywodzi się z podobnego źródła co "kolekta", które to słowo w kościele katolickim oznacza dwie (jakże różne) rzeczy: jedną z modlitw liturgicznych oraz zbiórkę pieniędzy na jakiś określony cel. To drugie znaczenie rzeczywiście bliskie jest temu, co dzieje się w kolekturach bukmacherskich i tutaj faktycznie mógłbym doszukiwać się pewnej poniżającej aluzji, ale to pierwsze znaczenie jest z zupełnie innej płaszczyzny opisu rzeczywistości. Jeśli samo duchowieństwo używa tego samego słowa do określenia dwóch tak nieprzystających do siebie spraw i nie ma w tym ani grama aluzji lub ironii (bo raczej nie ma), to nie widzę nic zdrożnego w zestawianiu tego słowa z innymi o podobnym znaczeniu. Bo jeśli już idziemy w tym kierunku interpretując "kolektury boże", to niekoniecznie musi to być miejsce, gdzie przynosimy coś materialnego (w szczególności pieniądze), by zawrzeć jakiś zakład lub kupić los na loterii. Może to być miejsce, w którym sami się zbieramy jako fanty w jakiejś grze pomiędzy Bogiem a szatanem (być może podobnej do tej opisanej w Księdze Hioba). Jeśli zaś pójść Twoim tropem, to przecież istnieje słynny zakład Pascala czy też inne myśli filozoficzne wywodzące się z niego, które w swym założeniu traktują religię jak grę, a jednak mało kto widzi w nich coś uwłaczającego religii.
Oczywiście nie oznacza to jeszcze, że Nosowska uprawia filozofię, ale na pewno w jakiś sposób (być może nawet nieświadomy) do niej nawiązuje.
Nie odniosłem się chyba tylko jeszcze do Twojego zarzutu, że Nosowska stawia się w roli obiektywnego obserwatora, którym siłą rzeczy nie jest. Cóż, tutaj nie będę się wypowiadał, bo nie chcę się stawiać w roli obiektywnego obserwatora, którym siłą rzeczy nie jestem.
Natomiast chętnie podyskutuję o "Tarantino", ale to następnym razem, bo mi miejsca we wpisie nie wystarczy.