No to jadymy:
Do 22.15 byłem w pracy, a ponieważ pociąg miał być 1.08, to trzeba było się śpieszyć. Na szczęście zdołałem coś skonsumić i ze sporym zapasem (ostatnim metrem, jakie jechało) udałem się na Dworzec. I tu pierwsza zgroza. Na oko kolejka miała 10 minut, ale po 10 minutach stania w niej nic się nie ruszyła, ponieważ we wszystkich 3 kasach, które działały klienci postanowili umilić sobie czas kłócąc się z kasjerkami (sczególnie jeden bardzo intensywnie wykłócał się o 5 złotych). Na szczęście jednak w końcu się zmęczyli, kolejka ruszyła, a ja byłem na peronie około 10 minut przed czasem. Umilając sobie czas oglądaniem wiadomości olimpijskich oczekiwałem na kogoś wyglądającego jak ksch (choć nie wiedziałem, jak wygląda

). Ilość ludzi na peronie nieco przerażała, na szczęście około połowy pojechało gdzieś indziej. W końcu z pewnymi problemami, ale znaleźliśmy się z ksch-em i nadeszła walka o miejsce w pociągu (opóźnionym o niecałe 10 minut). Walka bez szans na zwycięstwo...
No i nastąpił najtrudniejszy fragment podróży. Przez te kilka godzin, jakie jechaliśmy do Krakowa z początku jechaliśmy prawie w przejściu między wagonami, później udało nam się wypatrzyć miejsce na korytarzu w Jedynce, ale to niewiele dało i te parę godzin ciężko było usnąć - próbowałem na stojąco, ale było dość ciężko, na siedząco z kolei trzeba było dokonywać cudów na pograniczu yogi, aby się zmieścić na maleńkim skrawku podłogi (przy okazji dobrze rozszyfrowałem, że ksch czyta się krzych, oraz dowiedziałem, że NIE JEST meteorologiem

). W Krakowie na około godzinę udało się zdobyć siedzonko na korytarzu i przez chwilę był megakomfort, istna pierwsza klasa. Niestety, po nieco ponad godzinie znowu zrobiło się ciężko i dalsza podróż zapowiadała się morderczo.
Nagle nadeszło zbawienie w postaci kajmana, który nadszedł skądś i oznajmił, że ma wolne miejsca w przedziale u siebie kilka wagonów dalej. Korzystając z tego, że pociąg właśnie stanął szybkim sprintem minęliśmy te kilka wagonów (na zewnątrz pociągu, który już "zabuczał", że odjeżdża) i dostaliśmy się do cudownej krainy wolnych miejsc

. Tu też nie pospałem, bo ok. 8 rano to już mi się nie chciało, poza tym wdaliśmy się w pogawędkę. Już wcześniej dowiedzieliśmy się, że Grycek i Artur pocałowali klamkę PKS-u i też wsiedli w Krakowie do tego pociągu i gniotą się gdzieś w innej jego części. W wyniku nietypowej trasy pociągu nagle znaleźliśmy się w ostatnim wagonie (a w Warszawie wsiedliśmy do drugiego, później przechodząc jeszcze 4 do przodu - to dopiero matematyka

). Na jednej ze stacji pojawiła się owa dwójka (Grycek - zupełnie inaczej go sobie wyobrażałem). Już w pięciu ustaliliśmy plan strategiczny na dalszą podróż. No i w tempie ok. 40km/h dotarliśmy do Sanoka, gdzie też wysiedliśmy (co było świetnym posunięciem jak się okazało).
Szybko coś przekąsiliśmy i autobusem udaliśmy się do Ustrzyk Górnych, skąd PODOBNO można było się dostać do Stuposian. Po drodze znowu jechaliśmy w ogromnym ścisku, patrząc tylko, jak kolejne grupki ludzi zostawały na przystankach nie mogąc wejść do autobusu. Znowu było ciężko usnąć ze względu na ścisk, ale przynajmniej siedziałem. A poza tym miłe widoki jakoś poprawiały podróż i sprawiały, że nie chciało się spać (nie mówię tu o widokach za oknem, lecz stojących tuż obok przez 3/4 drogi

).
W końcu dotarliśmy do Stuposian, trochę szukając schroniska. Tam przywitanie z ekipą, która przybyła wcześniej, rozpakowanie się, szybki prysznic i obiad. Chyba w życiu nie jadłem większego kotleta

(ale zjadłem wszystko, co dobrze obrazuje, jak głodny musiałem być

). Wszyscy też zgodnie stwierdzili, że dalej w Polsce zlotu nie da się zorganizować, bo to istny "The end of the world". Udało nam się też trafić na hymn dla Majewskiego.
Dzięki kilku zmotoryzowanym osobom udało nam się dojechać do Mucznego, a raczej przebyć tor przeszkód jakim jest ta droga (faktycznie, w życiu tak długo nie jechałem 9 km). Tam czekał Balonik, który chyba był przygotowany na niespodzianki, bo założył ciemne okluary. Wyraźnie go zatkało, kiedy zobaczył tort i piękny grawer autorstwa marsiva (świetna robota!), dlatego w czasie wejścia na antenę nic nie mówił praktycznie i później też przez chwilę. W "zamian" zaproponował kolejkę dla wszyskich (PS. Nie mieliście wrażenia, że chodziło mu raczej o kolejkę innego trunku?

). Trochę podyskutowaliśmy na temat radia (i nie tylko) i w szybki sposób mineły dwie godzinki. Było naprawdę miło i ciekawie.
Po powrocie do ośrodka rozpoczęła się najbardziej forowa część zlotu (tu info dla Martyr: ogólnie podobno zlot był nieco inny - pizzy już tam nie donoszą, 8.Top Wszech Czasów gdzieś tam się sączył w tle w czasie zlotu, ale zbiorowego słuchania go nie było). Czyli: dyskusje, obrady prowadzone przez ku3ę, konkurs (wygrany o wiele długości przez kiefera, mnie udało się zdobyć brąz), dalsze dyskusje itp. W końcu ok. 1:30 "padłem", ale słyszałem, że najwytrwalsi obejrzeli nawet kolejny złoty medal Phelpsa około 4 rano. Jeszcze wcześniej był konkurs plastyczny, polegający na malowaniu transparentu forowego.
Rano megaśniadanko, pojawienie się mcgrata z Tatąmcgrata i z lekkim opóźnieniem co prawda, ale wyruszyliśmy do Wołosatego, skąd mieliśmy podjąć próbę zdobycia Tarnicy (kilka osób "wymiękło" i zostało na miejscu - zdaje się, że Jacek, Mateusz, Ku3a, i Bobby, który po przegonieniu po górach przez kiefera dzień wcześniej miał już dosyć

). Ja jechałem z "marsivami", po drodze słuchaliśmy m.in. Mraza (ładne). Następnie cała grupa ruszyła w górę. Po kilku przystankach, na których zbieraliśmy grupę, dotarliśmy na szczyt. Zdaje się, że pierwszy zdobył do artur, który jednak miał przewagę, bo pierwszy wyruszył na ostatni etap, mnie udało się zdobyć drugie miejsce, o fotokomórkę przed kieferem (nad którym też miałem kilkuminutowy handicap, bo tak to nie było go szans dogonić, szczególnie z górki pędził jak szalony). Jako miara nachylenia zbocza służył nam kajman, który przestawał mówić tylko wtedy, kiedy robiło się naprawdę stromo

. Na górze wiało jak cholera, co niektórym zrywało kapelusze (które dostaliśmy od Balonika), w ciągu kilku minut można się było całkiem wysuszyć. Następnie z mcgratem wyruszyliśmy do wodopoju, zbierając butelki dla innych. Po naszym powrocie szybko ruszyliśmy w stronę Ustrzyk Górnych. Teraz nie bardzo dało się pogadać, bo peleton mocno się rozciągnął, poza tym wiało mocno, dopiero w niższej partii w mojej grupce rozpętała się dyskusja na temat muzyki progresywnej i tego, kto na czym potrafi grać.
Na dole czekały już nasze transporty i dojechaliśmy w sam raz na obiad. Pojawili się kolejni forowicze (na pewno neon.ka i Robinson, nie pamiętam czy ktoś jeszcze). Po doprowadzeniu się do porządku ruszyliśmy na Listę. Ekipa, która ruszyła wcześniej rozłożyła transparenty. Niestety, nagle zepsuła się pogoda i przez chwilę było zagrożenie, że Lista pójdzie z Warszawy, prowadzona przez Helen, bo nie było kontaktu z satelitą. W ostatniej chwili złapaliśmy kontakt i zaczęła się Lista. Szczerze mówiąc niewiele słyszałem z Poczekalni, dopiero jak zaczęło ostro padać i przenieśliśmy się pod dach, to były lepsze ku temu warunki. Zrobiło się też milej, bardziej przytulnie, ludzie których było sporo wyraźnie bardziej zainteresowali się Listą. Bobby i JaceK rozpoczęli polowania na co ładniejsze panie spośród widowni (chwalili się nam później co lepszymi zdjęciami). Było kilka zabawnych momentów, a jak to było na antenie to się okaże, jak przesłucham.
Po Liście przysiedliśmy jeszcze na chwilę w Wilczej Jamie, Balonik przysiadł się do nas jeszcze kilkukrotnie i w grupach przy piwku lub soku dyskutowaliśmy na różne tematy. W końcu przyszedł czas na powrót do naszej bazy. Pożegnalismy "marsivostwo", Tatęmcgrata (który był także na Liście), "Gabramostwo" (którzy pojawili się tuż przed Listą) i z przygodami (coś się stało samochodowi Bobby'ego) dotarliśmy do Stuposian. Jako "bonus" pojechał z nami mcgrat. Po wspólnej wieczerzy poobradowaliy trochę, odbyliśmy konkurs na temat tego, kto jest znawcą forum (abdemz oczywiście bezkonkurencyjny), po czym znowu podyskutowaliśmy. Jako że ja miałem o 8 rano jechać z Jackiem, to o 3 "zszedłem", z tego co wiem najlepsi siedzieli do 5.
Drogę powrotną już opisałem wcześniej.
Ciężko opisać wszystko, to tylko taka krótka reminiscencja. Ale wiem na pewno - było super, a w dodatku lokalizacja, teoretycznie niewygodna, okazała się szczęśliwa, bo był to chyba jedyny region w kraju, w którym przez cały ten czas była ładna pogoda (bo rano jak wyjeżdżałem też zapowiadało się dobrze, dopiero w Warszawie zaczęło padać).
DO NASTĘPNEGO ZLOTU!!!