Na pierwszy ogień Color Theory, który przypomina piosenki z lat osiemdziesiątych z nurtu, którego dziś nie umiem nazwać, a szukać mi się nie chce, może coś w stylu new romantic, tak mi teraz najbardziej pasuje? Corlyx tez trochę podobnie brzmi, choć już zdecydowanie nowocześniej. Lttle G Weevil to rzeczywiście taki bluesior, który sam wpada w ucho i nie chce od razu stamtąd uciekać.

Louane faktycznie arcyciekawa w tym nagraniu i pewnie też plusem jest w moim przypadku, że nie znam wersji albumowej (ale przed chwilą posłuchałem i no trochę w niej za dużo dyskoteki)? Ten metalowy kawałek w wykonaniu Nervosy działa wręcz uspokajająco, nawet przed snem, więc jest super. Za to Hooray for Earth jest trudny do zdefiniowania i na razie z taką muzyką jest mi odrobinę nie po drodze, choć ta ma w sobie coś pociągającego. Chris Stapleton już nie pierwszy raz porusza się po szerokich wodach rocka i nawet mu to porządnie wychodzi. Chyba taką Tinę Arenę lubię najbardziej gdy barwą swego głosu i spokojem potrafi przenieść mnie na ocean roztargnionych marzeń... Podobnie bywa (i to znacznie częściej) ze wszelkimi wcieleniami Grabaża, chociaż w tym akurat przypadku, wypadł nieco słabiej od kobiety.
I tym razem nie będę pisał, kto był najsłabszy, bo aż tak żenująco jak przed tygodniem niejaki Tribbs wraz z R. Wiewiórą spaprali jeden z killerów Maanamu, to już dawno nikt nie zmarnował!
1. [8,0] Little G Weevil — WE DON'T LEARN MUCH
2. [8,0] Tina Arena — LOVE SAVES
3. [7,5] Pidżama Porno — ZIMNY BÓG
4. [7,0] Chris Stapleton — WHITE HORSE
5. [7,0] Louane — NUAGES (Version Acoustique)
----------------------------------------------------------
[6,5] Nervosa — SEED OF DEATH
[6,5] Corlyx — WASTED AND ALONE
[6,0] Hooray for Earth — LA QUE
[6,0] Color Theory — SHE'S MADE OF WIRES