1. Dido's Lament - i to jest
najstarszy utwór, ma ponad 300 lat, lady ze swoim stuletnim Seasickiem z propozycji może się schować

mitologiczna historia Eneasza i Dydony oraz jej samobójczej śmierci. W wersji Annie Lennox to rozpaczliwa pieśń planety Ziemii. Ludzie pozostawiający po sobie zdecydowanie zbyt wiele dowodów swej bytności, podżegają niejako planetę do samobójstwa, które oczywiście w rezultacie pociągnie za sobą całą ludzkość. Piękny utwór zarówno w wersji pierwotnej jak i w interpretacji Annie Lennox.
2. Moi Finowie nie spotkali się ze zbyt ciepłym przyjęciem. Trudno było spodziewać się fajerwerków, ale myślałem, że będzie ciut lepiej. Bo to bardzo udany, melodyjny, przebojowy kawałek, ze świetnymi folkowymi wstawkami. Na moje ucho to takie klimaty bardziej słowiańskie niż typowo nordyckie. Ale co ja się tam znam.
3. Folkowo również w przypadku Brendana Perry, choż tu dominuje muzyka grecka. Po nieśmiałych spojrzeniach, które wymieniłem z utworem przy pierwszym przesłuchaniu, przy drugim już zdecydowanie weszłem w klimat a przy trzecim otwierałem butelkę ouzo i sprawdzałem w katalogach turystycznych, do której greckiej destynacji (nie)pojadę na wakacje w przyszlym roku.
4. Steven Wilson również przebojowo i melodyjnie, ale inaczej niż w stylu do którego przyzwyczaił swpich fanów na przestrzeni lat. I o tym pewnie jest również tekst utworu, będący pewnym komentarzem do przeszłości, konfontacją z oczekiwaniami fanów i własnymi wizjami co do dalszej drogi artystycznej. Podobny manifest stworzył kiedyś Peter Gabriel w Solsburys Hill, którego tekst jest ewidentnym zamknięciem pewnego etapu życia i twórczości z Genesis oraz otwarciem na nową nieznaną przyszłość.
5. No i jeszcze "pianista" Eddie Vedder promujący tym utworem organizację EB Research Partnership, której jest współzałożycielem. Organizacja skupia się na badaniach mających na celu wynalezienie lekarstwa na rzadką dziecięcą chorobę EB (choroba motylich skrzydeł)
Z pozostałych to całkiem nieźle zabrzmiał Kuper (jak na Kupera), może dlatego że to kolejny cover. Ale trzeba pzyznać, że twórczo wykonany, więc to pewnie również wpływa na mój odbiór utworu. Niezłe London Grammar, ale to taki Massive Attack, który w ten sposób brzmiał już w latach 90-tych ubegłego stulecia. Nie wiem dlaczego, ale jakoś nie mogłem wejść w nową Gretę (przepraszam za dwuznaczność). Do tej pory wszystkie jej utwory od razu wchodziły na moją prywatną listę a tutaj nie mogłem się przekonać. No i widzę, że nieźle radzi sobie Gomes a ja cały czas mam wrażenie, że to jeden z najsłabszych bluesów, które tu się pojawiły

, no cóż, de gustibus...
Jak widać sporo wątków pobocznych w tym tygodniu się pojawiło, ale równocześnie wyżej i niżej wymieniona piątka najbardziej przekonała mnie muzycznie.
1. Annie Lennox - DIDO'S LAMENT
2. Finntroll - FORSEN
3. Brendan Perry - BRING ME A CUP OF WINE
4. Steven Wilson - 12 THINGS I FORGOT
5. Eddie Vedder - MATTER OF TIME