Ech... Czas po kolei opisać wszystko ze najpikantniejszymi szczegółami
Zlot się zaczął dla mnie w piątek przed południem, gdy spotkałem się w Częstochowie z Adamem. Odpaliśmy samochód (co w kontekście dalszej opowieści wcale nie musiało być takie oczywiste, ale o tym później), i ruszyliśmy w drogę. Nawet nie wiem kiedy minęła droga do Piotrkowa - tam się zatrzymaliśmy, by zgarnąć Kertoipa. Zapakowaliśmy jego rzeczy do samochodu, wsiadamy, i... właściwie już w tym momencie zaczęły się dla nas prawdziwe emocje. Nie zapali. Co jest? pewnie akumulutor. No nic, pchamy. Pierwszy raz, drugi... Za trzecim się udało. Uff... No to już wiadomo, że do Warszawy nie wolno nam się zatrzymawać i gasić samochodu. Podjeżdżamy na Ursynów po Sebastiana, panowie poszli na górę zrobić co swoje, a ja zostałem na dole pilnować uruchumionego samochodu. Stoję sobie, palę papierosa, nagle słyszę, że muzyka z auto brzmi jakby głośniej. Co jest? Cholera, zgasł... No nic, znowu pchamy. Pozwiedzaliśmy jeszcze trochę Warszawę (m.in. przejechaliśmy sobie most nad Wisłą), aż w końcu udało nam się znaleźć właściwą drogę na Solec. Tam się rozpakowaliśmy, wypiliśmy herbatę, pogadaliśmy trochę, ale tak naprawdę ja już Myślami (

) byłem wtedy gdzie indziej...
(...)
Na Myśliwiecką dotarliśmy przed główną grupą, na dole czekało już kilka osób. Później wyniki listy, niektórzy mi zaczęli gratulować Andrusa w znawcy. Było czego - choć raz nie byłem ostatni
W Trójce byłem już drugi raz, wrażenie i przeżycie wciąż duże, ale jednak nie tak duże jak za pierwszym razem. Dziś na spokojnie odsłuchałem sobie piątkową Listę - i tak przeszło mi przez głowę że jednak szkoda, że nie zaistniałem na antenie, na pewno byłoby lepiej niż za pierwszym razem... Wiadomo, że przez sporą część Listy mnie nie było, i odczuwam z tego powodu lekki, ale pozytywny niedosyt. Pozytywny, bo w żadnym razie nie mam poczucia, że czas mojej nieobecności był zmarnowany. Wręcz przeciwnie
To przecież nie był mój ostatni zlot.
Po liście spacer na Solec, dla mnie długi i męczący, bo byłem cholernie głodny i jeszcze bardziej zmęczony (miałem już w nogach dobrych kilka kilometrów). Ale szybko doszedłem do siebie, gdy zaczęło się biesiadowanie.
Pierwszy konkurs, w którym miałem szczęście załapać się do drużyny z Martyrką i Yacym, udało nam się dotrzeć aż do finału, w którym jednak boleśnie nas znokautowano - ale to było wiadomo od początku. Wygrałem płytę z listowej kolekcji, nawet mogłem sobie wybrać czy chcę płytę z roku 1982, z roku 1982 czy z roku 1982. Wybrałe płytę z roku 1982.
O Kalamburach napisano już prawie wszystko, nie mam nic do dodania. To był strzał w dziesiątkę.
Momenty, które na długo zapamiętam:
- moja mała chwila chwały, gdy jako jedyny rozpoznałem pierwszy utwór w pierwszym konkursie. Nawet Leszek nie wiedział, co to... A to było to:
http://www.youtube.com/watch?v=CqvrfEaKcs4
- gdy Sebastian na moje słowa: "rzuć mi pizzę" zareagował w sposób przerażajaco dosłowny. Złapałem.
- bardzo ładny gest Aro w moją stronę podczas pobytu jeszcze na Myśliwieckiej - mała rzecz, a jak ucieszyła
- najzabawniejszy kawał świata (to na pewno był ten
http://www.youtube.com/watch?v=4gsWDbudnoc ), który podczas jednego z wyjść na papierosa opowiedział Aro, i po usłyszeniu którego powinienem się ze śmiechu sturlać się ze schodów. Tego kawału jednak nie opowiem, z dwóch powodów: w trosce o Wasze zdrowie i dlatego, że forum chyba nie można go opowiedzieć
- moment, gdy uświadomiłem sobie, że nie ma co iść spać po ciemku, gdyż włączając światło mógłbym kogoś w pokoju obudzić, więc ze spaniem poczekam aż zrobi się całkiem jasno. Do pokoju udałem się więc o siódmej w nocy, najciszej jak umiałem a i tak obudziłem Adama... I jeszcze musiałem się wdrapać na piętrowe łóżko (co też mi do głowy strzeliło, żeby brać łóżko na górze? przecież wiedziałem jak będzie. A wchodząc po drabinie w ostatniej chwili zauważyłem leżącą na niej rękę bodajże Kscha, musiałem się sporo nagimnastykować by jej nie nadepnąć...)
Niedziela, śniadanie około południa, nieficjalny konkurs coverovy, winyle Adama, i przeraźliwie kurczący się czas... I myśli rozcz... szalone po cichu przebiegające przez głowę: a może by jednak odpuścić ten koncert i zostać do niedzieli...? Ale przecież to nie ostatni zlot, jeszcze kiedyś będę od pierwszej do ostatniej minuty. Pożegnanie, pomoc Macora przy odpaleniu samochodu. Wsiadamy do auta, cholera... Mój już legendarny parasol... Niewiele zabrakło, a zostałby na Solcu.
Wyjazd z Warszawy, po drodze dzielenie się wrażeniami. Wysadzamy (rękawiczki i szalik w depozycie u mnie, formę i sposób odbioru ustalimy na gg

) Piotrka w Piotrkowie, w Gomunicach byliśmy na dwie godziny przed koncertem. Wreszcie można było zgasić samochód. "A, spróbuję go teraz odpalić". No nie... Zapalił. Później jeszcze kilka razy. Jak gdyby nigdy nic.
Słowo podsumowania na koniec? Już chyba wszystko zostało powiedziane. To był mój pierwszy pełnoprawny zlot, ale część z Was już miałem wcześniej przyjemność osobiście poznać, co znacznie ułatwiło mi odnalezienie się. Opisywać atmosferę? Nie da się. To trzeba poczuć, słowa niczego nie oddadzą. Jeśli ktoś jeszcze nie był na zlocie, bo się boi jak to będzie - nie bójcie się. Szkoda czasu na obawy.
Oczy mi się może nie zaszkliły, ale dziś łapę się na tym, że prawie cały czas śmieję się sam do siebie, jak jakiś kretyn. Co chwilę mi się coś przypomina, emocje ciągle się we mnie gotują. Naładowałem akumulator na kilka dobrych tygodni. Bo zloty to świetna okazja na ładowanie akumulutarów. Nie tylko dla forumowiczów - samochód Adama gdyby tylko mówił, to też sporo mógłby o tym powiedzieć
Wielki szacunek dla Sebastiana i Kuby za perfekcyjne okiełznanie tego zlotu. Świetna robota, jak zwykle zresztą.
Dzięki dla Adama, za to że na ten weekend mieliśmy dokładnie takie same plany.
Do następnego
