Dobra, bo chyba nigdy nie ustalę ostatecznej kolejności. Zwycięzca bardzo zaskakujący, ale to może dlatego, że na pierwszym jest u mnie Every breath you take, na drugim Roxanne, a na trzecim Message in the bottle. Ale że Police tu nie można umieszczać, ale czego nie będę bojkotował, to niech będzie właśnie tak zaskakująco:
1. Bring on the Night/When the World is Running Down (live!) (1986) - pamiętam pierwsze wrażenie, po prostu opad szczęki jak to Kydryński kiedyś zagrał. Nie znałem tytułu, zapisałem sobie tylko na boku notatek z międzynarodowych stosunków gospodarczych: "płyta Brim of the night (fantastic solo by Kenny Kirkland)" (dokładnie tak zapisałem!

). Ale to wykonanie z Tokio z 1988 ma chyba jeszcze lepsze solo Kenny'ego! Ale za to nie ma "solo na chórek", więc przegrywa z płytowym:
https://www.youtube.com/watch?v=tbD6k-D05f0&hd=1
2. Shape of My Heart (1993) - Leon zawodowiec to pierwsze spotkanie z tym nagraniem. Ale bez niego też niesamowicie wzrusza
3. Moon Over Bourbon Street (1985) - ach, ten wampiryczny, zadymiony klimat Nowego Orleanu, klimat filmu "Wywiad z wampirem" (który powstał później i który później obejrzałem). Ach, to "wilkołacze" wykonanie na koncercie w 2000, z wyciem do Księżyca na koniec, z aranżem na m.in. banjo!
4. Englishman in New York (1987) - Branford Marsalis daje wspaniały popis. I chociaż Sting nie miał pomysłu, jak potem wrócić do motywu głównego, przez to przejście perkusyjne nieco śmieszy, to i tak jest super!
5. I Was Brought to My Senses (1996) - bez tego poetyckiego wstępu i bez kolejnego cudownego solo Branforda na końcu, ten numer traci ze 2/3 wartości. Najgorsze, że właśnie taka jest wersja singlowa...
6. Until (2003) - cudowny, bajeczny walczyk. Pamiętam, jak byłem niemile zdumiony, że to nie doszło do pierwszego na LPP3. Zresztą, że tak dużo mu brakowało i ogólnie furory nie zrobiło... A w dodatku nie dostało nawet Oscara...
7. Mad About You (Remix) (1991) - czyli tzw. długa wersja. Bo w tej zwykłej traci z 1/3 wartości i ma daleko do mojego BTW.
8. Love is the Seventh Wave (1985) - Sting nabija się na końcu sam z siebie, świetne wykorzystnie rytmów calipso. Rzecz zainspirowała nas do stworzenia lekko regałowej wersji kolędy "Jezusa narodzonego"
9. Lullaby to an Anxious Child (1996) - ale że to nie weszło na płytę, to naprawdę nie rozumiem... Naprawdę szkoda było tych stukilkunastu sekund płytki...?
10. Sister Moon (1987) - pierwszy kontakt to Top Stinga w Trójce. Potem jedno z koncertowych wykonań mnie powaliło jeszcze bardziej
11. Fields of Gold (1993) - 2 numery na F obok siebie, bo jakoś zawsze mi się kojarzyły klimatem. Aczkolwiek tutaj przyznam, że bardzo zasłużyła się wersja Evy Cassidy, która jest chyba nawet lepsza od oryginału
12. Fragile (1987) - kawałek ogromnie zjechany zarówno przez stacje radiowe, jak też (niestety) przez samego Stinga, który jakoś nie może dać mu odpocząć. Pewnie dlatego tak nisko
13. They Dance Alone (1991) - jedno z odkryć tego Topu. Myślę, że z czasem będzie jeszcze wyżej
14. Seven Days (1993) - cudowne metrum, żartobliwy tekst, jeden z niewielu wielkich przebojów w nieparzystym metrum. A ludzie nawet potrafią do niego klaskać i się nie gubią!
15. Children's Crusade (live Bring on the Night!) (1986) - ta wersja powala, dopiero jej poznanie wydobyło dla mnie z tego numeru dodatkowe smaczki i pokochałem dzięki temu także studyjną
16. Brand New Day (& Stevie Wonder) (1999) - świetny wstęp, kiedy delikatnie wstaje dzień i nagle promyk słońca krótkim dotknięciem syntezatora muska naszą twarz! A potem cała masa świetnych erotycznych metafor, którymi można by obdzielić ze 40 płyt innych wykonawców! I jeszcze Stevie, męczący się w jednej z najtrudniejszych dla harmonijki ustnej tonacji, ale mimo to dający radę

17. Saint Agnes and the Burning Train (1991)
18. When the Angels Fall (1991) - czyli kolejne 2 numery, które jeszcze mają u mnie czas, by dojrzeć
19. I Hung My Head (1996) - to był chyba pierwszy numer w metrum na 9, jaki usłyszałem. A do tego rewelacyjny tekst, niczym fabuła westernu
20. Island of Souls (1991) - przez bardzo długi czas nie wiedziałem co to, miałem nagranie z Topu Stinga, a także z Acoustic Live in Newcastle (którą to płytę całą zagrano w Trójce), ale jakoś bez tytułu
21. The Dream of the Blue Turtles / Demolition Man (live Bring on the Night!) (1986) - takie połączenie dało tym numerom jeszcze więcej poweru
22. Consider Me Gone (live Bring on the Night!) (1986) - i podobnie jak Dziecięcą krucjatą: to wykonanie dało mi impuls do większego polubienia wersji studyjnej
23. The Hounds of Winter (1996) - świetne brzmienie perkusji i blaszaków, świetne otwarcie mojej pierwszej stingowej płyty
24. It's Probably Me (1993) - wersja bez Claptona. Aczkolwiek najpierw poznałem rzecz jasna filmową. Dobrze, że Eric wysłał Gordonowi ten liścik z kasetą i jednym słowem: "help!"
25. La belle dame sans regrets (1996) - Kenny Kirkland kolejny raz daje wspaniały popis. Bez niego ten numer traci jakieś 80% wartości
26. All This Time (1987)
27. The Wild Wild Sea (1987)
28. Valparaiso (1996) - to był z początku mój najmniej lubiany numer z Mercury Falling. Widać, że do niektórych rzeczy trzeba dotrzeć
29. Fill Her Up (1999) - niby z początku tylko country, ale potem zaczyna się robić gospelowo, a na końcu jazzowe szaleństwo na 7. Wspaniale zamieszany numer!
30. Ain't No Sunshine (& David Sanborn) (1998) - choć równie dobrze wersja z Newcastle mogłaby być. Tu jednak mamy ten dodatkowy instrument, który nadaje klasykowi nowego odcienia. Też marudziłem, co tak słabo na LPP3 to poszło
31. Prologue (If I Ever Lose My Faith In You) (1993)
32. Let Your Soul Be Your Pilot (1996)
33. We'll Be Together (1987) - szalony teledysk

34. End of the Game (1999) - naprawdę, coś się działo ze Stingiem pod koniec lat 90-tych, że takie numery wywalał z płyt
35. The Pirate's Bride (1996) - no właśnie, coś dziwnego się działo z nim wtedy. Pamiętam, jak Niedźwiedź zagrał w Markomanii te 3 cudowne odrzuty z Mercury Falling, nie mogąc się nadziwić, kto tak zadecydował a jednocześnie ciesząc, że fajnie że takie perełki będą tylko dla prawdziwych fanów. Ja raczej tylko w połowie podzielałem jego zdanie
36. Whenever I Say Your Name (Salaam Remi Groove Mix) -najciekawsza wersja tego numeru
Moja stingomania rozpoczęła się w 1997, kulminację miała w okolicach koncertu na Gwardii w 2000, potem szło już totrochę w dół, a przy Sacred love nastąpił ogromny zawód i mi przeszło. Ale było miło sobie przypomnieć te numery i nieco odświeżyć te zachwyty

.