wwas pisze:Może ktoś dla odmiany by coś skrytykował
DziękiTomaszBr pisze:szkoda tylko, że tak porozbijałeś na krótkie fragmenty
To tak specjalnie, po pierwsze, żeby wzmóc napięcie, po drugie, żeby wyjść naprzeciw tym, którzy wolą krótsze formy, po trzecie, żeby w końcu dobić do 300 Ale może tym razem będzie odrobinę dłuższa (bo rozbić nie było jak):
Zasady były proste: sześć drużyn, jedna pięcioosobowa, reszta cztero-, jako hasła tylko polskie tytuły, wymagające akceptacji dwuosobowego jury, pięć minut na zgadnięcie (po usłyszeniu propozycji z pierwszej rundy, Kuba wspaniałomyślnie przedłużył do siedmiu), po każdej rundzie miała odpaść najsłabsza drużyna. W mojej znaleźli się siedzący akurat najbliżej: djjack, darek49 i falcoeagle.
Do rozstrzygnięcia były dwie kwestie: wybór osoby pokazującej i wymyślenie hasła dla drużyny sąsiedniej. W pierwszej sprawie na wstępie wypowiedział się Marcin: „Nie ja”. Przez parę minut patrzyliśmy sobie głęboko w oczy, aż w końcu prawda, który z nas jest najmniej asertywny, musiała wyjść na jaw.
Jeśli chodzi o drugą kwestię, spośród pojawiających się na liście polskich utworów, wiele byłoby bardzo trudnych do zgadnięcia, jednak zamiast gradu propozycji w mojej drużynie ponownie zapanowała cisza. Kiedy moja pierwsza propozycja: „Może właśnie Sybilla” została odrzucona z powodów formalnych (występowała w niej nazwa własna), kolejnej nie szukaliśmy daleko. Wydawała nam się trudna, z błędu wyprowadziła nas neon.ka – jak rasowy owad zaczęła machać skrzydełkami, a grymas bólu po użądleniu był tak wyrazisty, że już po chwili tadzio3 nie miał wątpliwości: „pszczoła… szerszeń…”, Corleone zaś błyskawicznie złożył z tego tytuł piosenki. W sumie, jak ogłosił Sebastian po odczytaniu czasu ze swojego stopera, zgadnięcie zajęło ich drużynie pięćdziesiąt sekund, ponad trzy razy mniej niż najkrótszy ze wszystkich innych czasów.
Pozostałe drużyny miały większe problemy: herMMan, chcąc pokazać „Grandę”, zaczął bardzo gwałtownie wyrażać swoje oburzenie, używając do tego całej gamy rekwizytów, między innymi mojego nowego kubka (kiedy drużyna poprosiła go o powtórzenie, przezornie odsunąłem kubek z zasięgu jego rąk), jednak wszystko się wyjaśniło, kiedy zapytano go, czy dałby radę pokazać wykonawcę, (chociaż drużyna potrzebowała jeszcze chwili, żeby się o tym przekonać); tsch zdołał zademonstrować „Erę retuszera”, korzystając z nieco już nieaktualnych skojarzeń telekomunikacyjnych; obrysowywanie dłońmi konturów stanu Teksas w wykonaniu kajmana nie było może najlepszym z możliwych sposobów opisywania tytułu piosenki zespołu Hey, ale ostatecznie również zakończyło się sukcesem; jedynym przegranym został Miszon – gdy po pięciu minutach drużyna szczęśliwie zgadła nazwę zespołu Lady Pank, pozostałych dwóch nie wystarczyło na tytuł i chociaż Miszon bardzo wyraziście przedstawiał swoją interakcję z pokrzywami, nikt się nie domyślił, że skoro „wlazł w pokrzywy” to znaczy, że jest to harcerz, a harcerz to skaut. W tej sytuacji jedynym pocieszeniem, mogło być dla niego odegranie się na naszej drużynie.
I rzeczywiście. Kiedy z bijącym sercem podszedłem do niego, czekając na wyrok, zobaczyłem w jego oczach złowrogi błysk, po czym pokazał mi kawałek tektury (pochodzący z pudełka po pizzy), na którym napisano tylko jedno, najstraszliwsze słowo na świecie: „Dziwadełko”.
Właściwie mój stan ducha po zobaczeniu hasła pozostawał w strefie dość bliskich skojarzeń z jego treścią, to jednak nie mogło wystarczyć do odgadnięcia. Fakt: wiedziałem, że był taki utwór, że był na liście już za czasów mojego słuchania, z tym że był tylko tydzień w poczekalni i był to jeden z tych nielicznych tygodni, kiedy akurat nie słuchałem, toteż piosenki nie słyszałem. Wiedziałem też, że wykonawca ma polskie, nic mi niemówiące nazwisko zakończone na –ski, więc w żaden sposób mi nie pomoże.
Skinąłem twierdząco na pytanie Sebastiana, czy jestem gotowy i zaczęło się. Dość szybko przekonałem się, że bezradne rozkładanie rąk daleko mnie nie doprowadzi – zdziwienie należało uwidocznić inaczej. W oczy rzuciło mi się leżące obok pudełko pizzy (wbrew temu, co pisał Darek, został w nim więcej niż jeden kawałek), po kilkakrotnym odegraniu otwarcia połączonego z szerokim rozdziawieniem ust, udało się – już po dwóch minutach djjack powiedział: „zdziwić się”. Przez chwilę próbowałem pokazać coś małego, szybko jednak zdałem sobie sprawę, że od małego zdziwienia do dziwadełka droga daleka. Potrzebowałem czegoś, co by bardziej jednoznacznie sugerowało przyrostek –dełko.
Zacząłem obrysowywać rękami spód i dwa boki, co jakiś czas wykonując gest, jak gdybym tam coś wkładał, na co djjack odpowiadał: „naczynie”, „garnek”, a nawet „worek” (pozostała część drużyny solidarnie zamilkła). Próba pokazania wieczka nie była najlepszym pomysłem (w końcu garnki też mają pokrywki), próbowałem w jakiś sposób zasugerować materiał, z którego to coś jest zbudowane. Zademonstrowanie darcia tak, żeby nie wyglądało jak łamanie, okazało się znacznie trudniejsze niż można by się było spodziewać, jednak po kolejnych dwóch minutach padło magiczne słowo „drzeć”, po czym djjack natychmiast zorientował się, że chodzi o papier, kiedy więc ponownie obrysowałem rękami spód i dwa boki, powiedział… „karton”. Po kilku kolejnych strzałach udało mu się jednak trafić „pudło” (nie mylić z pudłowaniem). Teraz wystarczyło lekko zbliżyć dłonie, żeby powiedział… „pudełeczko”. Bardzo lubię takie zgadywanie, ale na szczęście poprawna odpowiedź była już blisko. Teraz wystarczyło przypomnieć drużynie, co zgadła wcześniej. Niestety, w tym momencie zemściło się na mnie to, że do odgrywania zdziwienia także użyłem pudełka z pizzą, kiedy więc otworzyłem je ponownie, by przybrać zdziwiony wyraz twarzy djjack zaczął kombinować: „otwierać”, „zaglądać” (reszta drużyny nadal milczała), a tymczasem do gry włączył się Sebastian z nieco innym zestawem słów: „dwadzieścia”, „dziesięć”…
Sebastian, Kuba, a nawet sam Miszon byli pod wrażeniem mojego pokazywania, co jednak nie zdało się na nic. Byliśmy jedną z dwóch drużyn, która nie zgadła hasła. Drużyna odpadająca miała zostać wyłoniona w dogrywce.