Ach.. cóż to był za TOP.
Rozłożenie emocji w ostatniej trzynastce jest genialne. Najpierw ostra walka, bunt, rewolucja, ewolucja, rezolucja, rebelia. Ogólnie ogniowe brzmienia Kashmiru, November Rainu i Smells like Teen Spiritu, następnie chwila zadumy poprzez świetne przejście między Epitaph do Nothnig Else Matters i zakończenie rozdziału oochami i achami w wykonaniu Deep Purpure. Krótka odskocznia przy rozmarzonym Lennonie, chwilowe ostudzenie emocji, przygotowanie pod finał.
Potem kolejne budowanie emocji, czekanie żeby wszyscy zdążyli wskoczyć na ten pociąg, Pink Floyd chcący, by każdy był teraz na typ TOPie.
I absolutny punkt kulminacyjny, szczyt szczytów, apogeum emocji w postaci Again w pełnej krasie. Po Again nastąpił muzyczny deser, królewska walka z Belzebubem i ucieczka Schodami do Nieba zawdzięczając muzyczne dzieło roku.
A już na sam koniec - epilog w postaci kołysanki Dire Straits zwalniające emocje w powoli opadającym kurzu po wielkiej muzycznej walce wszech czasów. Na których to Brothers in Arms przewijały się napisy końcowe tego iście Hitchcockowskiego muzycznego thrillera.
Uczta muzyczna.